piątek, 28 grudnia 2012

Pojazd klimatyzowany…

Witam poświątecznie i przedsylwestrowo. Przewrotne tytuły wpisów to taka chyba już moja tradycja, ale zaraz się przekonacie czemu dzisiaj taki, a nie inny.

Właściwie to dzisiaj taki wpis na koniec roku, na podsumowanie jego całego, ale nie będzie statystyk i liczb don’t worry. :-) Wiele się w tym roku działo, oj wiele. Było źle, nawet bardzo źle, bardzo pod górkę, ale nie ma tego złego, co by na gorsze nie wyszło. :-) Chociaż niema co narzekać, zawsze może być gorzej a na razie nie jest źle, trochę rzeczy się wyprostowało, teraz mam nadzieję wszystko będzie szło ku dobremu.

Popełniłem kilka naprawdę fajnych (fajnych?) sesji zdjęciowych, pokażę, je oczywiście i obiecuję, że nadrobię zaległości blogowe,  poznałem nowych, bardzo sympatycznych i wartościowych ludzi, a z ludźmi, jak to z ludźmi, na jednych można polegać, inni cię zawodzą, chociaż akurat po tych, którzy zawodzą najmniej byś się tego spodziewał. Niemniej jednak wielu ludzi mi w tym roku bardzo pomogło, odpowiedziało na moją prośbę o pomoc lub po prostu odwdzięczyło się za moją pomoc kiedyś okazaną.

Tak czy siak, udało się i zostałem szczęśliwym mikro przedsiębiorcą, właścicielem jednoosobowej firmy. Na razie jestem szczęśliwy, bo pierwsze podatki i składki dopiero w styczniu, ale nie ma się co martwić na zapas – będzie dobrze.

Nasz smyk rośnie i rozwija się. Mimo tego, że to już ponad trzy lata, to codziennie nas czymś zaskakuje, zaurocza – jest po prostu niemożliwy! Zdjęcia, które za chwilę zobaczycie przedstawiają oczywiście jego, bo to Wiktor jest inspiracją dzisiejszego przewrotnego tytułu wpisu. Rozrabia oczywiście niemiłosiernie, bałagani, rozsypuje coś i ciągle rozlewa, psuje, rysuje po ścianach… oj mamy niezłe z nim urwanie głowy. Bajki bardzo lubi, komputer i youtube oczywiście również, ale najbardziej ze wszystkiego ulubił sobie literki i cyferki. Alfabet wyśpiewuje na kilka różnych melodii, zaczyna gadać nam trochę po polsku i trochę po angielsku, od babci Stefci dostał na Mikołaja keyboard i sobie na nim pogrywa. Kiedyś korzystając z jednej z wielu moich zdolności zagrałem mu jakieś melodie, do których śpiewa alfabet, a dzisiaj nawet słyszałem, że sam próbował grać i śpiewać. Pani psycholog w przedszkolu twierdzi, że jego gadanie po angielsku to tzw. echolalia, czyli po prostu powtarzanie kiedyś zasłyszanych słów, ale my jakoś w to nie wierzymy. Pytam Wiktora: – Synku, jaki to kolor? – Zielony. – Synek, a po angielsku? – Green. - Wiktor, a to co za instrument? – Skrzypce. – A po angielsku? – Violin. Echolalia? :-)

Od września Wiktor poszedł do przedszkola, ale jak to u dzieci w pierwszym roku bywa, chodzi do niego w kratkę. Dwa tygodnie zdrowy, trzy tygodnie chory, tydzień w przedszkolu, dwa w domu. Co rusz jakaś infekcja czy inna zaraza. Jak nam zachoruje to nie puszczamy go do przedszkola, natomiast reszta rodziców chyba o to nie dba (co nas szczerze mówiąc strasznie denerwuje), bo prowadzają chore dzieci z gilem do pasa lub kaszlem jak u starego gruźlika z rana, a te rozprzestrzeniają zarazki dookoła. Po kilku godzinach spędzonych w przedszkolu podczas fotografowania uroczystości ślubowania na przedszkolaka, nawet mnie te fruwające zarazy dopadły i zmogły na kilka dni. No ale cóż.

Podczas surfowaniu po youtube Wiktor niestety odnalazł teletubisie, naszym zdaniem bajka nie dla dzieci ze względu na to, że jej bohaterowie seplenią (przynajmniej w polskojęzycznej wersji bajki), a dzieci jak to dzieci, to seplenienie powtarzają. Na szczęście większość teletubisi w internecie jest w obcych językach więc ok – niech ogląda. Niepostrzeżenie nasz smyk w bajki nauczył się piosenki “Panie Janie” tyle, że po francusku i kilku zwrotów po rosyjsku. Jakież było zdziwienie pani przedszkolanki kiedy któregoś dnia wpadł na salę z okrzykiem: “Zdrastwujtie riebiata!”

Przy oglądaniu różnorakich bajeczek z literkami, alfabetami nasz smyk nabył również ciekawą umiejętność, jaką jest literowanie wyrazów. Wiktor nie czyta ale potrafi całkiem szybko i sprawnie, bez błędów, przeliterować dowolny wyraz. Czy po polsku? Nie. Oczywiście najlepiej idzie mu to po angielsku. :-)

I tutaj jest rozwiązanie całego kalamburu z tytułem dzisiejszego wpisu. Wracaliśmy któregoś dnia z przedszkola. Autobusem. Synek lubi jeździć więc czemu nie. Dwa przystanki co prawda, ale skrzętnie korzystamy z naszej darmowej ząbkowskiej komunikacji. Jak co dzień w godzinach popołudniowych mały koreczek przed przejazdem. Tłok oczywiście niemiłosierny, a ja trzymam Wiktora na rękach i widzę, że zaczyna się delikatnie kręcić z nudów. Dwie sympatyczne panie bardzo go zagadują i się uśmiechają, ale niestety nic to nie daje. Korzystając z okazji, że synuś jest odwrócony do drzwi mówię: – Synek, a jakie tam są literki? Co na to Wiktor? – Pi, oł, dżej, ej, zi, di… i tak cały napis na drzwiach autobusu: “POJAZD KLIMATYZOWANY. OTWÓRZ DRZWI PRZYCISKIEM”. Miny wspomnianych dwóch sympatycznych pań? Bezcenne!

Zobaczcie jak nasz hultaj wyrósł. Jeśli czas pozwoli przed końcem roku będzie jeszcze jeden wpis. O córce. :-)

Brak komentarzy: