sobota, 29 grudnia 2012

Córka Wokulskiego, czyli historia pewnego prezentu...

Wczoraj pisałem, że jeśli czas pozwoli będzie w tym roku jeszcze jeden wpis o córce. Nie o mojej, naszej córce co prawda, ale o Córce Wokulskiego, świetnej książce autorstwa Romana Praszyńskiego. Żeby ten czas pozwolił wstałem dzisiaj dużo, dużo wcześniej. :-) Nie chciałbym tutaj pisać jakiejkolwiek recenzji tej książki, bo ani kompetencji do tego nie posiadam, ani mój blog to nie miejsce na to. Ale biorąc pod uwagę, że było tutaj już wiele różnych niezwiązanych z fotografią rzeczy, a książka wywarła na mnie naprawdę duże wrażenie, pozwalam sobie na te kilka zdań w sprawie Córki, być może jednak staną się one bardzo niecodzienną recenzją…
Od czego by ty zacząć... Najlepiej zaczyna się zwykle od początku, więc i ja tak zrobię. Zupełnie nie wiedziałem, co w tym roku kupić żonie na gwiazdkę. Perfumy? Nie. Seksowna bielizna? Nie. Więc co? I tu z pomocą przyszło ostatnie, świąteczne wydanie Vivy!, którą nota bene regularnie kupuję (Panie Romanie, "wypasiona reklama" odniosła jednak skutek). A może książka? Przecież Agnieszka uwielbia czytać. A jeszcze w jednym z telewizyjnych programów śniadaniowych ostatnio mówili, że książka w prezencie bardzo dobrze świadczy o tym, który ten prezent daje, o jego klasie i kulturze, pitu, pitu... Dobra, niech będzie książka. Tym bardziej, że to ta książka - kontynuacja słynnej Lalki Bolesława Prusa, która jest dla nas książką dość ważną, nie tyle może ze względu na swoje walory literackie, które są oczywiście wspaniałe, ile ze względu na wspomnienia jakie ze sobą niesie. Tu wypada mi przytoczyć rodzinną niejako anegdotę z nią związaną. Otóż Lalka była jednym z tematów maturalnych na egzaminie ustnym z języka polskiego z jakim poradzić sobie musiała moja kochana żona. Lekturę znała oczywiście doskonale, ale jak to w tak stresujących sytuacjach bywa pojawiła się u Agnieszki drobna, choć bardzo ważna luka w pamięci. Zupełnie zapomniała jak nazywała się tytułowa Lalka i całą odpowiedź poprowadziła nie wymieniając jej z imienia i nazwiska. A to "tytułowa lalka", a to "ukochana Wokulskiego", ale ani słowa o Izabeli Łęckiej. Dopiero jedna z egzaminatorek wspomniała o Izabeli. Aga pomyślała: Jesteśmy w domu i rozkręciła się w wypowiedzi. Do dzisiaj się śmiejemy z tego a ja czasem pytam Agnieszkę: To jak się nazywała ta ukochana Wokulskiego? Oczywiście ubaw mamy przy tym za każdym razem. Ale do brzegu.

Dzień przed Wigilią, korzystając z tego, że był to dzień pracy Agnieszki, pojechaliśmy z Wiktorem pociągiem na dworzec Kolei Warszawsko-Petersburskiej, aby w mieszczącej się tam księgarni Matras kupić upatrzony prezent. Udało się. Nie byłbym oczywiście sobą, gdybym sam nie zerknął do środka i nie sprawdził czy zakupiony prezent na takowy się nadaje… No jak pragnę zdrowia! Dawno mnie tak książka nie wciągnęła! Dosłownie połknąłem kilkanaście stron. Kurczę jeszcze chcę, ale zaraz żona wraca więc trzeba prezent zapakować, żeby jutro mógł pojawić się pod choinką. Eech, szkoda. Co by tu zrobić, żeby móc dalej czytać? Aga wróciła z pracy. Obiadek, kawka, herbatka, a mnie nadal chce się Córki. Nie namyślając się zbyt długo wręczyłem żonie prezent dzień wcześniej, nie zważając nawet na to, że choinka jeszcze nie była ubrana, bo tradycyjne jej dekorowanie robimy w wigilijny poranek. Oczywiście zaskoczenie i radość na twarzy, a ja co? Kochanie daj książeczkę, bo ja ją troszkę zacząłem… I dalej do lektury! Właściwie to nie wiem dla kogo to był prezent i kto się bardziej z niego ucieszył.

Po prawej u góry jest okładka Córki, natomiast taki krótki opis zamieszczono na odwrocie książki:
Romans erotyczny, w którym są miłość, zamach na cara, pociąg pełen złota.
Powieść retro, jednocześnie na wskroś współczesna.
Cała galeria bohaterów “Lalki” na tle Warszawy końca XIX wieku.
Wszystko, o czym nie mógł napisać Prus: seks, zaborcy, rewolucjoniści.
Znakomite dialogi, żywe, pełne emocji postacie.
Książka trzymająca w napięciu do ostatniej linijki, kontrowersyjna i pełna humoru.

Wszystko się zgadza. Co do joty. A książka rzeczywiście warta polecenie. Bardzo wciąga od pierwszych stron, wręcz oderwać się nie można, o czym może świadczyć fakt, że mimo przedświątecznego harmidru, dwóch dni świąt spędzonych w naprawdę rodzinnym gronie udało mi się ją wciągnąć w cztery dni – zacząłem po południu dzień przed Wigilią a skończyłem Drugiego Dnia Świąt późno w nocy. Napisana bardzo lekko, jakby od niechcenie, zwroty akcji, płynne przejścia miedzy miejscami zdarzeń – to wszystko sprawia, że tak wciąga, i że czyta się ją tak szybko (wręcz za szybko). Nie jest niespodzianką, że pojawiająca się na początku Natalia Pol jest tytułową bohaterką i córką Stanisława Wokulskiego, ale bardzo ciekawym jest fakt w jaki sposób została poczęta, a autor nieprędko go wyjaśnia, czym wciąga czytelnika w  swoją wizję i wir wydarzeń literackich. Ciekawą rzeczą jest również to, że na stronie wydawnictwa została umieszczona w dziale literatury kobiecej, natomiast recenzje od czytelników są w większej części od mężczyzn. Na plus jest również fakt, że Córka sprawia, iż sporo z jej czytelników sięgnie ponownie po Lalkę mistrza Prusa, chociażby tylko po to, aby przypomnieć sobie, o co tam chodziło i who is who… No i co również ważne pnie się w rankingu wydawniczym bardzo szybko (dziś 9). Jak ją kupowałem jeszcze nie ale wczoraj zajrzałem na stronę wydawnictwa i już jako Bestseller!

Mam nadzieję, że Córka Wokulskiego doczeka się ekranizacji. Tylko nie kinowej proszę, bo szkoda byłoby tę powieść okrajać i upychać do półtoragodzinnego filmu. Raczej serial lub mini-serial. Myślę, że warto by było, a gdyby odpowiednie osoby zabrały się za ten temat wyszedłby świetny film (może twórcy Czasu Honoru?) Ostatnim, jaki pamiętam i oglądałem a traktujący o tamtych czasach był Na koniec świata z Aleksandrem Domagarowem i Justyną Steczkowską w rolach głównych. Zresztą powiem szczerze, że kilka lat temu Justynę widziałbym w roli Natalii, a Sasza świetnie nadawałby się do roli Włassowskiego. Część obsady zresztą już mam w głowie, gdyby kto chciał jakiejś podpowiedzi. :-) Dla Pani Beaty Tyszkiewicz odtwórczyni Izabeli z filmu z 1968 roku również znalazłbym rolę… A tak nawiasem mówiąc metamorfoza Izabeli zaskakująca. Panie Romanie gratuluję fantazji! No i polecam się oczywiście do robienia fotosów na planie filmu. ;-)

Reasumując, ja tegoroczny prezent gwiazdkowy mojej żony już przeczytałem, Agnieszka jeszcze nie. Polecam i lubię to!

1 komentarz:

Roman Praszyński pisze...

Panie Radku
Przeczytałem "jednym tchem". Dziękuję i proszę pozdrowić żonę!